Tuesday, January 08, 2008

Polska cz.1 - torba

Tym razzem bedzie po polsku, bo tak sie jakos czuje w polskim nastroju. Chyba dlatego, ze tym razem jakos tak bezbolesnie przezylam ten pobyt w Polsce, nie denerwowalo mnie, ze wszyscy mowia po polsku itp. Byc moze powolutku dojrzewam do powrotu...?

Caly pobyt w Polsce byl cudowny. Podroz okazala sie o wiele mniej meczaca, niz oczekiwalam. Tym razem jechalismy pociagiem i chyba przestawie sie na koleje na dobre, bo jest o wiele wygodniej. Niby traci sie dzien, ale mozna go spedzic na czytaniu, mozna sie przejsc do wagonu restauracyjnego i zjesc obiadek albo napic sie kawy. Jedynie podroz powrotna byla odrobine gorsza, poniewaz musielismy wstac przed czwarta rano, zeby zdazyc na pociag do Warszawy o 5.15 i potem zlapac polacznie do Pragi o 9.10. Do tego towarzyszyla nam wielka grupa Mongolow jadacych do Olomulca albo do Ostravy (nie pamietam gdzie wysiedli), z wielkimi walizami, prawie calym dobytkiem. Wygladali, jakby sie przeprowadzali na dobre. Podziwiam tych ludzi, taki szmat drogi od domu, podejrzewam, ze jechali calkiem w ciemno, nie znajac jezyka (ani czeskiego, ani angielskiego). Przynajmniej w duzej grupie, zawsze to razniej.

Do Lublina dotarlismy w piatek 21.12 poznym wieczorem, wiec tylko cos szybciutko zjedlismy i do lozeczka. Trosze byly perturbacje ze spaniem, bo lozko w moim pokoju nie jest przystosowane dla pary i bardzo niewygodnie sie na nim spi we dwie osoby. Na pare nocy spalismy u mojej siostry, ale z tym z kolei bylo zamiesznie, no i Ksieciumio musial przenosic komputer itp itd, co mu sie zupelnie nie podobalo. W kazdym razie jakos znalezlismy rozwiazanie.
Wiekszosc czasu spedzilismy albo w domu, siedzac z rodzinka, po prostu gadajac (i z tlumaczeniem nie mialam az takiego problemu, chociaz Ksieciumio czul sie chwilami opuszczony i ignorowany, niestety; musi sie nauczyc polskiego). Pare razy wybralismy sie do miasta na zakupy, oczywiscie wydalam kupe kasy :) Jak zawsze. W kazdym razie kupilam sobie torbe, a nie bylo to latwe. Zobaczylam ja u mojej siostry, ale ona kupila ja na poczatku grudnia i obawialam sie, ze juz nie beda miec i rzeczywiscie, w pierwszym sklepie nie mieli, ale poradzili pojechac na drugi koniec Lublina (nota bene do centrum handlowego, ktore wybudowali pod naszym dawnym blokiem). Nastepnego dnia pojechalam. I nie znalazlam, i zaczelam wpadac w panike, ale zapytalam sie ekspedientki, ktora udala sie na zaplecze w poszukiwaniu tego skarbu. I zginela tam na dobre 15 minute. Niestety, wrocila z pustymi rekami i poprosila, zebym wrocila pozniej, gdy bedzie kolega, ktory podobno bylby w stanie pomoc. Na szczescie nasza rozmowe uslyszala druga ekspedientka, chyba wyzszego stopnia (hehe). Poprosila o dokladniejszy opis i znalazla torbe, aczkolwiek w innym kolorze: zoltym! A ja chcialam fioletowa i tylko fioletowa. Zolty nie wchodzil w gre pod zadnym pozorem. Do czego ja bym takiego pisklaka zalozyla. Moze jedynie na Wielkanoc, bo pasowalaby tematycznie. Takze wyjasnilam pani, ze ja na prawde chce fioletowa i jak bardzo mi na tej torbie zalezy. Ona na to, zebym poczekala 15 minut. No to ja sie zdecydowalam przejsc po centrum, bo tym sklepie znalam juz kazdy szczego na pamiec! Wrocilam po 15 minutach i jest! Widze ja w rekach ekspedientki! Coz za radosc, jakbym co najmniej odkryla nowa wyspe albo znalazla jakis dawno zagubiony, starozytny skarb. Okazalo sie, ze torba caly czas wisiala na wystawie, a ja minelam ja co najmniej 5 razy! W kazdym razie kupilam torbe!

Ach, coz za opowiesc!!! Musze chyba na chiwlke zerknac na prace.

2 comments:

Anonymous said...

I jaka jest pointa tej opowiesci?

Truskawka said...

Zadna :)