Tuesday, April 18, 2006

Swieta, swieta ....i po swietach

Pieknie bylo, ale sie skonczylo - znowu w pracy. Dziwne byly te swieta. Zupelnie inne. Moja druga Wielkanoc poza domem, ale rok temu, w Szwecji, zorganizowalismy sobie uroczysty swiateczny obiad (no, sniadanie / obiad). Bo bylo duzo Polakow i wszyscy tesknili za domowa atmosfera. A tutaj bylismy tylko we dwojke. Ale poszlam do Kosciola, w poniedzialek Smingusa sobie urzadzilismy, wzbogaconego o czeska tradycje bicia kobiet witkami. Nie bolalo, takze luz.
W piatek poszlismy do pubu. Wiem, wiem, ze to Wielki piatek, ale nie pilam, tylko siedzielismy i rozmawialismy, takze nie wydaje mi sie, zeby bylo to cos nieodpowiedniego. Spotkalismy znajomych, ktorych dosc dawno nie widzielismy. Wszystko przez "dramat". Gdziekolwiek sie nie pojedzie, wszedzie dramat. Tutaj wyglada to tak: na kursie Roba byla grupka dziewczyn. Po kursie jak sie wyprowadzali z "akademika", podzielili sie w pary: Courtney z Adrianem, Elizabeth z Megan, zostala Lucy, ktora nie wiedziala, czy zostanie w Pradze i wrociala do Anglii na jakis czas, po czym przyjechala znowu do Pragi. Dramat zaczal sie od tego, ze Courtney i Lucy nie tolerowaly Megan, za to lubily Elizabeth. A miedzy Elizbeth a Megan zaczely sie drobne spiecia, ale ogolnie bylo ok. Do pewnego grudniowego dnia. Courtney, Lucy i Adrian wybierali sie na kolacje, zaprosili Elizabeth. A ta powiedziala Megan, ze wychodzi ze znajomymi z kosciola. Tylko, ze gdy stali pod stacja metra, w momencie gdy wlasnie wszyscy sie zeszli, wpadla na nich Megan. No i sie zaczelo. Bo Elizabeth ja oklamala, z tym ze wiedziala, ze Lucy i Courtney nie chca zeby Megan z nimi szla. Od tego dnia sie do siebie nie odzywaja. Najwiekszy problem polega na tym, ze zawsze trzeba uwazac, kogo sie gdzie zaprasza, bo jak one dwie sa w jednym miejscu, to koniec zabawy. I wlasnie przez to nie widzielismy Megan i Marka (jej chlopaka), a Megan jak Megan, nie powiem, zebym za nia wyjatkowo przepadala, ale Mark jest fajny. Dramat, dramt, dramat.... W kazdym razie wieczor minal w porzadku, byl tez Adrian i Ann, nauczycielka z Roba szkoly, ktora caly wieczor zorganizowala. Musze sie przyznac, ze na poczatku bylam o nia troszke zazdrosna. Ale mi przeszlo :)

W sobote bylismy w Krivoklacie, miasteczku oddalonym ok 40km od Pragi. Co roku urzadzaja tam na zamku jarmark wielkanocny. Nie taki jarmark, jak w Polsce na wioskach. Tutaj to staraja sie zrobic bardziej jak sredniowieczy jarmark, z calym mnostwem atrakcji typu sredniowieczna muzyka, wystepy, jedzenie itp. I do tego na dziedzincu zamkowym. Milo bylo - spacerek po lesie, zwiedzanie zamku (wybudowanego czesciowo przez Jagiellonow), i oczywiscie buszowanie po straganach. Kupilam sobie sliczna bizuterie, recznie robiona, wyjatkowa (i do tego tania). Nikt nie ma takiej drugiej.

Weekedn ogolnie minal spokojnie i milo, poza tym, ze wdalismy sie w dyskusje na temat wakacji. Jakis czas temu planowalismy wyjazd do Stanow, ale boje sie, ze nie dostane wizy, wiec zrezygnowalismy. Wspomnialam wtedy, ze moglibysmy pojechac do Szkocji (Roba rodzina stamtad pochodzi). Pomysl spodobal mu sie niesamowicie i wszystkim powiedzial, ze jedziemy, bez zadnego planowania, a zwlaszcza brania pod uwage kosztow. W momencie, gdy zaczelismy sprawdzac ceny okazalo sie, ze to nie takie proste (czytaj: tanie) i bedziemy miec problemy z finansami. Ale Rob sie juz napalil i nie szlo go przekonac, ze to nie najlepszy pomysl, bo nas na to nie stac. No i caly weekend o tym rozmawialismy. On czasem jest jak dziecko, ktoremu spodobala sie zabawka i chce ja za wszelka cene. Caly weekend od soboty chodzil obrazony, ze mam watpliwosci. Ciezka sprawa, ale chyba dal sie w koncu przekonac. Zobaczymy, jak to bedzie i gdzie pojedziemy.... Juz mi sie o tym nie chce myslec. Skonczy sie pewnie na tym, ze albo pojedziemy gdzies w gory i on bedzie chodzil niezadowolony, albo ja po prostu pojade do Polski. Zobaczymy...

No comments: